Niedawno na jednym z portali plotkarskich pojawiła się relacja z wywiadu z organizatorami podsumowującego organizację spotkania blogerów. Okazało się, że w ramach spotkania doszło do kradzieży telefonów komórkowych, próby wyniesienia krzesła i wynoszenia alkoholu kartonami. Oczywiście w branżowych kuluarach pojawiły się dyskusje na ten temat. Jedni winę za zaistniałą sytuacją przypisują niskiej jakości polskiej blogosfery, drudzy tłumaczą się, że obecnie blogerem może nazwać się każdy, kto pisze w Internecie, więc mogą się w tej grupie znaleźć wszyscy a kolejni snują teorie spiskowe, że zawodowi złodzieje zorientowali się, że taka impreza ma miejsce i wtopili się w tłum tylko po to, by zajumać dwa telefony komórkowe. Tak jak w ostatnią teorię uwierzyć mi jest najtrudniej tak między drugą a pierwszą pewnie leży gdzieś prawda.
Blogerzy blogerom zgotowali ten los.
Jakiś czas temu w branży trochę podśmiewaliśmy się z określenia „digital influencerzy”. Tytułem tym określali się właśnie blogerzy tworząc mit, w którym mają oni wyraźny wpływ na swoich czytelników. Owszem jest wśród nich kilka osób wpływowych. Jednak nie oszukujmy się – ogromna część blogów jest czytana głównie przez innych blogerów. Tymczasem w branży marketingowej tworzony jest mnóstwo mitów na temat współpracy z blogerami. Kilka z tych mitów opisałem już dwa lata temu. Nie to jednak chciałbym poruszyć w tym artykule. Tworzenie wokół blogera mitu osoby wpływowej (influencera) skutkuje pewną odpowiedzialnością i naraża na podważanie takiego stanu rzeczy. I to właśnie stało. Po spotkaniu osób aspirujących do bycia internetowymi celebrytami (influencerami) nie spodziewaliśmy się takich akcji jak kradzieże, czy próby wynoszenia mebli.
Choć nie ma powodów i sensu, by mierzyć wszystkich blogerów miarą blogerów-złodziei, to prawda jest taka, że wiarygodność tego środowiska ucierpiała po wydarzeniach z minionego See Blogers. Paradoksalnie ten kryzys zafundowali nie opisujący sprawę Pudelek.pl i krytycy, a sami organizatorzy wydarzenia. To oni dokładnie opisali w wywiadzie incydenty podczas See Blogers. Był to fatalny ruch i zafajdanie we własne gniazdo. Wszystko wskazuje na to, że ze środowiskiem blogerów dzieje się tak, jak ze środowiskiem kibiców. Są ci prawdziwi, dla których najważniejsze są sportowe emocje, ale słyszy się też o tych, dla których licząc się zadymy i patologia. To pseudokibice. Tak samo mamy dziś pseudoblogerów. Oczywiście blogerom uważającym się za elitę środowiska łatwiej jest zrzucić winę za aferę na krytykujących ich środowisko, niż na znajomych organizatorów wydarzenia. Ale prawda jest brutalna – katem renomy See Blogers okazali się jego twórcy. To po prostu dowodzi, jak młodym i nieprofesjonalnym środowiskiem jest jeszcze polska blogosfera. Niestety, zanim wyjdzie z fazy raczkowania, to inni – tacy jak np. jutuberzy – już dawno będą biegać w maratonach – i to tyłem, przez las.
Mikołaj Nowak, Digital Manager, Krytyk blogosfery
Blogerem być – to brzmi dumnie.
Blogerzy (zwłaszcza ci, którzy dotknęli już kilku budżetów reklamowych) cały czas starają się budować mit elitarności. To całkowicie zrozumiałe działanie. Dzięki temu ludzie z agencji reklamowych (bardzo często znajomi blogerów) przygotowują Klientom „strategie współpracy z influencerami” a portfele tychże blogerów pęcznieją coraz bardziej. Nic więc dziwnego, że podważanie wpływowości blogerów kończy się zazwyczaj atakiem, kontr-postami i innymi działaniami mającymi na celu ukrycie prawdy. Cyberhipsterzy (zapożyczone określenie od B.J. Mendelsona) jednak nie mają takiego wpływu, jaki by chcieli mieć (jakiś tam mają, tego nie neguję). Chociaż będą się przy tym upierać i mi się pewnie dostanie za ten tekst. W obronie wpływowości cyberhipsterów najczęściej stają inni cyberhipsterzy, którym się wydaje, że mają wpływ. (cytat niedosłowny z „Social Media to ściema” B.J. Mendelson).
Pisz. Nieważnie, że nie masz nic do powiedzenia.
Problem z dzisiejszą blogosferą polega na tym, że w większości przypadków nie ma nic wartościowego do przekazania. Dziesięć lat temu, gdy zaczynałem pracę jako sprzedawca reklamy online, bloga pisały dwa rodzaje ludzi – introwertycy, którzy pod pseudonimami chcieli podzielić się swoimi przemyśleniami na temat otaczającego świata oraz twórcy, dziennikarze, PR-owcy, którzy chcieli ten świat zmieniać. Dzisiaj blogerem zostaje się po to, by dostawać „dary losu” i nawiązywać współpracę z firmami. Bycie blogerem to taki polski odpowiednim amerykańskiego snu i zarabiania dużych pieniędzy niewymagającą pracą (roboczo nazwijmy to „digital influencers dream”). Aby zostać blogerem wystarczy chcieć nim zostać i mieć inteligencję przeciętnego gimnazjalisty, który w kilka minut jest w stanie założyć konto na blogspocie. „Nawet jak nie masz nic do powiedzenia – to i tak pisz”. To jedna z rad z poradnika „jak zostać blogerem” Czy to wystarczy, by zostać osobą, która ma realny wpływ? Jaki obraz blogosfery Ci się rodzi teraz w głowie?
Komć za komć? Czyli – najważniejszy jest zasięg.
Aby zdobywać nowe „dary losu” oraz nawiązywać współpracę z markami – blogerzy potrzebuję liczb. W działach marketingu lubią liczby. To nie jest jednak łatwe. Jak masz kasę i jakiś chwytliwy temat – to możesz pokusić się o promocję. Nie po to jednak blogerzy zakładają blogi, by je teraz promować. W końcu o to chodzi, żeby hajs płynął w stronę blogera, a nie odwrotnie. Co teraz? No nic trudnego. Przecież wszyscy blogerzy to jedna rodzina. Dołączają więc do grup zrzeszających blogerów i wymieniają się polubieniami, wejściami na strony, komentarzami na blogach itp. W agencjach i działach marketingu nikt tego nie weryfikuje a duża liczba odsłon bloga i komentarzy pod każdym postem robi wrażenie. Gdyby jeszcze były to dane prawdziwe a nie sztucznie napompowane – to może miałoby to sens. Po kliknięciu w większość linków publikowanych w takich grupach możemy przejść do blogów, które w większości posiadają swoją zakładkę „Współpraca”. Niektórzy z nich posiadają nawet portfolio przykładowych marek, z którymi współpracowali. Chociaż czasem ta „współpraca” polegała na otrzymaniu darmowych próbek kosmetyków i opisaniu ich na blogu. Liczby i logotypy marek sprawiają jednak wrażenie wartościowej oferty. Nie daj się zwieść. To pułapka.
Bloger to też człowiek.
Pewnie na ten moment tekstu jest już za późno, ale moim celem nie jest dyskredytacja blogerów i ich potencjalnego wpływu. Nadal jest wielu twórców (zwłaszcza wśród tych, którzy tworzą nie tylko teksty, ale również jakościowe materiały filmowe) z ogromnym potencjałem. Potencjałem na to, by stać się medium lub faktycznie wpłynąć na jakiś wycinek naszego społeczeństwa. Jak to jednak w życiu bywa – w każdej rodzinie znajdzie się czarna owca. W środowisku blogerów zdaje się jednak być więcej czarnych niż białych owiec. Lwia część z istniejących blogów to wydmuszki pisane w celu zgarniania darmowych kosmetyków. A co się teraz okazuje – pojawiają się wśród nich również zwykli złodzieje i kombinatorzy.
Influencer to osoba za którą podążają tłumy internautów. Followujemy takie osoby, ponieważ robią fajne rzeczy, ciekawie piszą, uczą, prowadzą piękne życie.
Niedawno dowiedzieliśmy się, że na konferencji #SeeBlogers (na której blogerzy mają się nauczyć mi.n jak współpracować z markami, co jest totalną tragikomedią) zostają ukradzione telefony, kartony alkoholu a nawet meble.
Nie jestem zwolennikiem internetowych linczy ale czy nie powinno się jednak publicznie piętnować takie osoby?
Bloger/influencer jest osobą publiczną. W tym rozumieniu, że po części dzieli się swoim życiem z fanami. Jest dla niektórych autorytetem, dla innych osobą godną do naśladowania. Dlatego tym bardziej powinien uważać na wizerunek. I dlatego tym bardziej powinno się taką osobę upublicznić.
Blogosfera powinnna się jak najszybciej oczyścić (czytaj odciąć) od złodziejstwa.
W każdej większej grupie zdarzy się dwie czy trzy osoby, które nadwyręża wizerunek całościowy. Dlatego bardzo dobrze się stało, że usłyszeliśmy o tym i że możemy działać w celu wykrycia i jednocześnie wykluczenia z grupy tych ewidentnych złodziei.
Blogosfera ewoluuje ale nie chyli się ku upadkowi. Blogerzy inwestują swój czas i pieniądze w video, niektórzy zakładają sklepy związane z tematyką bloga inni nie zmieniają nic stając się po prostu niszowymi influancerami. To trochę tak jak z końcem telewizji, wszyscy prorokowali jej koniec na rzecz Internetu – i w końcu to się wydarzy ale jeszcze nie teraz. Na ten moment musimy jeszcze chwilę (i to dłuższą) poczekać.
Wojtek Kardyś, ekspert ds. komunikacji internetowej
Czy bańka pęknie?
Może to naturalny rozwój wypadków i moment, w którym blogosfera sama zacznie się oczyszczać i wykształci jawną strukturę, zweryfikuje jej członków i uporządkuje terminologię? Niestety w Polsce ma ona wiele skaz i cech niedojrzałości. Winą za to obarczam nie samych cyberhipsterów, blogerów czy pseudoblogerów. Winę za to ponoszą Ci, którzy usilnie próbują budować etos blogera-influencera-celebryty. Dodatkową winę ponoszą agencje, które pieniędzmi swoich Klientów jeszcze bardziej pompują „digital influencer dream”. Prawda jest jednak taka, że niewielu twórców ma realny wpływ i niewielu twórców potrafi ze swojego wirtualnego ekstrawertyzmu wykuć sposób na życie. Dążenie do takiego życia bez refleksji – może skończyć się właśnie tak, jak w tym przypadku. Chociaż ja mam nadzieję, że podzielenie się przez organizatorów tymi informacjami skończy się tym, że bańka jednak pęknie i zaczniemy wszyscy patrzeć na realne korzyści ze współpracy z blogerami.